Jeśli komuś podobał się "Roztańczony buntownik", to oglądając "Moulin Rouge" musiał poczuć się jak w ryba w wodzie. Ten sam zapierający w dech kalejdoskop zdjęć, szybki montaż, niekonwencjonalne rozwiązania, totalna kontrola nad obrazem i dźwiękiem. Ja sam od pierwszych ujęć wiedziałem, że film mi się spodoba (czego nie byłem wcześniej pewien, bo do fanów "Romea i Julii" nie należę). Kiedy zaś zobaczyłem kabaret i usłyszałem przeróbkę Nirvany, po prostu zakochałem się w tym filmie. A potem był już tylko lepiej. Ten film nie jest dla wszystkich, ale wątpię aby ktokolwiek pozostał wobec niego obojętny. Albo go pokochasz albo znienawidzisz.